Podróż Lengyel, magyar – két jó barát
To była zwariowana podróż, pomysł narodził się znienacka – bo kto normalny tłukłby się 4 godziny pociągiem, potem jeszcze godzinę PKSem no i godzinkę kolejką turystyczną by posmakować trochę kultury madziarskiej. Jak wiadomo wariatów z aparatami nie trzeba dwa razy zachęcać, a że jeszcze obaj lubią pikantną kuchnię był dodatkowy pretekst żeby odwiedzić XV już piknik archeologiczny w Biskupinie.
Ale po kolei, wyruszyłem z Warszawy pociągiem zaraz po pracy. Cztery godziny jakoś umknęły między kartami jednej z produkcji Fabryki Słów, a wycieraniem nosa w chusteczki higieniczne (nie, nie, ksiązka nie była tak wzruszająca, po prostu wirusy zrobiły sobie piknik). No ale przynajmniej poczułem że zaczął się weekend, zwłaszcza że prosto z dworca wyruszyłem z kumplem na nocne zwiedzanie Bydgoszczy. Samo miasto jest nader urokliwe i mam do niego spory sentyment, więc wędrówka nocą po mieście pełnym świetlnych odbić w wodzie, była jak przysłowiowa wisienka w torcie.
Sennym porankiem pora wyruszyć PKSem do Żnina, by się tam załapać na jeden z ostatnich w tym roku kursów Żnińskiej Kolei Powiatowej (turystyczna linia wąskotorowa). Podróż w odkrytych wagonikach u schyłku lata, z możliwością napadu (ale tylko na wybranych kursach) to jest to. Zwłaszcza że linia ma niebagatelną historię, bo powstała na mocy ustawy parlamentu pruskiego z 1892 roku. Słowem kawał historii i piękne krajobrazy a wszystko na torach o szerokości 600 mm.
Po drodze mijamy Wenecję, słynna z istniejącego tu Muzeum Kolejki Wąskotorowej (Największy taki skansen w Europie). Niestety na zwiedzanie czasu nie mamy (następna razą!), bo postój krótki a wskazówki zegarka nieubłaganie gonią, odliczając czas do rozpoczęcia pikniku w Biskupinie. Szybki rzut oka z (chciałoby się rzec okien, ale szyb w wagonie wszak nie było) z kolejki na pobliskie, malownicze ruiny zamku obronnego z XIV wieku, w którym ponoć diabła spotkać można i ruszamy dalej. O chwili z jadacego juz pociągu wyskakuje miłośnik Meksyku, w klasycznym sombrerze z rewolwerem w ręku - nie wiem czy wdział okup, ale z pewnością towarzyszyły mu trzaski migawek aparatów fotograficznych.
Tymczasem dojeżdżamy do Biskupina słynnego ze zrekonstruowanej osady kultury łużyckiej. Cóż pracownicy muzeum chodzą w gustownych tunikach, szkoda tylko że wrażenie psują tandetne, współczesne plastikowe identyfikatory – jakby nie można było nosić gustownych totemów. Sam piknik jest ciekawa propozycja na połączenie zabawy z żywa lekcja historii. oto można zobaczyć jak lepiono garnki, pieczono popłomyki czy wytapiano żelazo. Produkcja dziegciu trwa w najlepsze, w takt kowalskich młotów kujących żelazo póki gorące. Do tego kilkudziesięciu Węgrów, chociaż z racji strojów jakie nosili należałoby powiedzieć Madziarów. Swoim żywym usposobieniem, dźwięcznym językiem i poczuciem humoru bezsprzecznie ożywili cały piknik. Zwłaszcza, że była okazja postrzelać z łuku refleksyjnego i podpatrzeć życie w jurcie, a przy okazji zobaczyć jak mogła wyglądać bitwa nad rzeką Lech (w 955 roku 10 000 armia Ottona I rozbiła przeszło 40 000 armię Madziarów). Szkoda tylko że zapowiadanej kuchni węgierskiej było na festynie jak na lekarstwo a i niekiedy atrakcje wypadały z programu bez ostrzeżenia. No ale w każdej beczce miodu jest jakaś łyżka dziegciu, zwłaszcza, że ten ostatni produkowany był na bieżąco.